Jubileuszowe „Dwa Brzegi”, które odbyły się dzięki wsparciu nowego sponsora, także i w tym roku nie przyniosły zawodu kinomanom, spragnionym solidnej filmowej uczty. Wśród mistrzowskich retrospektyw, gorących polskich tytułów i tegorocznych międzynarodowych nowości zaświeciła również dokumentalna perełka – Bracia, najnowszy film Wojciecha Staronia.
Kiedy Alfons i Mieczysław Kułakowscy zdecydowali się na repatriację, mieli ponad 70 lat. Urodzeni pod Berdyczowem, jako kilkulatki opuścili rodzinny majątek i wraz z najbliższymi trafili do syberyjskiego łagru w Baczkarze. Obu udało się uciec z niewoli i osiąść na stale w Ałma-Acie, gdzie ukończyli studia i obrali dwa kontrastowe fachy – rozważny i romantyczny. Młodszy o trzy lata, obdarzony nostalgicznym spojrzeniem i darem wiecznego zadziwienia, Alfons liczył, że w nowej, a właściwie pierwotnej ojczyźnie, ugruntuje się jego kariera malarska, a trudna biografia zyska pokrzepiającą puentę. Starszy brat, geodeta, wspierał go swoją obecnością na wszystkich etapach wspólnej życiowej podróży, która w filmie już na początku traci charakter topograficzny.
Oto widzimy dwóch starców, którzy przemierzają oblodzoną drogę – młodszy, znacznie silniejszy i bardziej żwawy, pomaga drugiemu iść i walczy o każdy przejaw jego aktywności. Chwilę później wiemy już, że mazurska codzienność rodzeństwa to przede wszystkim bycie razem: wspólne wyprawy do lasu, posiłki, przekomarzania, drobne prace domowe, które wzruszają najsilniej, kiedy widzimy, że narastająca fizyczna niesprawność Mieczysława coraz bardziej utrudnia mu najprostsze czynności. Porusza również zestawienie obrazów późnej starości z niedopowiedzianymi scenami z przeszłości. Reżyser przeplata bowiem współczesną opowieść o rodzeństwie fragmentami amatorskich filmów z ich młodości, pełnych spontanicznej zabawy, zagadkowych spojrzeń kobiet, popisów sportowych, migawek z przeprawy przez życie – od zawsze w tandemie.
Czy krajobraz Witoszewa ukoił tęsknotę braci za utraconą ojczyzną? Czy w ogóle miał szansę stać się jej synonimem? Trudno orzekać, biorąc pod uwagę, że Kułakowscy zostawili w Kazachstanie przyjaciół, willę z sadem i wiele możliwości, o które znacznie trudniej, kiedy mieszka się w starej, wyremontowanej wiejskiej szkole. Ogromną trudnością techniczną było już samo przewiezienie pudeł i skrzyń z obrazami, które w nowym domu zostały ponownie oprawione. Ale film Staronia udowadnia, że bracia nie wrócili do Polski, by umrzeć w kraju przodków, lecz by zacząć w nim całkiem nowe życie. W skojarzeniu z ich wiekiem brzmi to raczej infantylnie. Patrząc na Alfonsa, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że jego umysł i pasja rezydują w krainie wiecznej młodości.
Hart ducha, trudna miłość do ojczystej ziemi i prymarna braterska więź to trzy filary tej opowieści, które czynią z niej swoisty rapsod o potędze człowieczeństwa. Przeprowadzka do Polski i próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości nie były bowiem jedynym testem niezłomności i zdolności adaptacyjnych rodzeństwa. Staroń pokazuje nam scenki z wernisażu w Belgii, który stanowi zwieńczenie drogi artystycznej Alfonsa, by po chwili zderzyć uroczystą atmosferę z rozpaczą braci po stracie nowego domu. Domu, który podczas wyjazdu rodzeństwa spłonął prawie doszczętnie, a wraz z nim obrazy – znaczna część dorobku twórczego, który w Witoszewie właśnie miał znaleźć swoje ostateczne miejsce.
Kiedy na spotkaniu autorskim towarzyszącym filmowi ktoś zapytał Alfonsa o to, czy po pożarze tworzy dalej, ten bez wahania odpowiedział, że tak, bo nie umie żyć inaczej. Z dzieciństwa zapamiętał głównie głód, siarczyste mrozy i surowy majestat tajgi, ale nawet wtedy, a raczej już wtedy, czuł się właścicielem krajobrazów. Kimś, kto każdą przestrzeń oswaja obrazem, bo takie jest jego zadanie. W oszczędnym dokumencie Staronia nie usłyszymy tej poetyckiej deklaracji. Subtelne kadry zdradzają jednak, że w stoickim spojrzeniu artysty płonie pasja tworzenia, synonim życia.
Aleksandra Nawarycz