Nowa produkcja Netflixa miała ogromny potencjał. Tym razem twórcy nie skupiają się na Geralcie, głównym bohaterze sagi Sapkowskiego, ale jego mentorze Vesemirze. Widz może poznać go, kiedy nie jest jeszcze znanym z książek rozważnym wiedźminem, ale dopiero zaczyna swoją przygodę w świecie pełnym potworów. Produkcja ma kilka wad, ale pokazuje dobitnie, że połączenie wiedźmina i anime wyszło tej historii na dobre.
Kilka słów o fabule
„Wiedźmin: Zmora wilka” skupia się na Vesemirze, znanym z książek i gier wiedźminie, mentorze między innymi Geralta i Lamberta. Przez prawie półtorej godziny widz może dowiedzieć się, co skłoniło go do przyłączenia się do łowców potworów oraz z czego w tym celu musiał zrezygnować. Dorosły wiedźmin musi zmierzyć się z tajemniczą siłą mordującą niewinnych podróżnych w lesie, korzystając z pomocy czarodziejki, która nie pała sympatią do ludzi jego pokroju.
W produkcji można zobaczyć znaną z książek, ale nigdy nierozwijaną próbę traw oraz proces zmiany młodego chłopca w wiedźmina. Film stara się też pokazać jak najwięcej stworzeń i potworów, przez co staje się w niektórych momentach bardzo chaotyczny. Fabuła nie jest prowadzona w sposób ciągły, często główny wątek przerywa retrospekcja, co w sposób oczywisty znacznie wpływa na tempo produkcji. Sama animacja jest bardzo dobra, kreska jest idealnie dobrana do poruszanego tematu i przywołuje na myśl najlepsze produkcje Netflixa z gatunku anime.
Co się udało, a co w ogóle nie wypaliło?
Wielkim plusem animacji jest jej bohater. Vesemira do tej pory można było poznać minimalnie z książek i gier, ale jego postać nie była szczególnie rozwijana. Tutaj przedstawiony jest jako młody wiedźmin, który dopiero będzie musiał dokonać znaczących decyzji. Fabuła jest wciągająca, wszystkie wątki są sprawnie prowadzone, a finał nie pozostawia niczego do życzenia.
Jako minus trzeba wytknąć to, że „Zmora wilka” jest filmem, przez co żaden temat nie dostaje na ekranie zbyt dużo czasu. Gdyby był to serial, każdy bohater miałby więcej możliwości na pokazanie widzowi swojego charakteru, a fabuła zyskałaby nieco niuansów. Co więcej, choć całość jest świetną okazją do rozrywki, to jednak brakuje tu nieco smaczków czy pogłębionego kontekstu wydarzeń. Fani poszukujący monumentalnej historii znacznie poszerzającej naszą wiedzę o uniwersum wiedźmińskim mogą czuć się nieco niedopieszczeni. Ostatecznie jednak trzeba przyznać, że anime jest dobrze wyważone i opowiada ciekawą historię skierowaną do szerokiego grona odbiorców. To ostatnie zawsze oznacza pójście na pewien kompromis. Zamiast hermetycznej opowieści dla fanów mamy więc raczej sprawnie poprowadzoną uniwersalną opowieść z wiedźminem w roli głównej.
Czy warto obejrzeć film
„Wiedźmin: Zmora wilka” to przyzwoita propozycja nie tylko dla fanów wiedźmińskiej sagi, ale także zwykłego widza zainteresowanego historią. Produkcja nie jest długa, wciąga i dostarcza rozrywki. To godny następca „Castlevanii”, która również jest dostępna na Netflixie. Czy warto obejrzeć? Oczywiście. Chociażby po to, żeby skonfrontować własne wyobrażenie tej historii z propozycją od Netflix.
DDĄ/DOP