Reportaż Ewy Winnickiej, powstały kilka lat po cieszyńskim dramacie, nie ma w sobie nic z taniej sensacji. Jest za to precyzyjny, wyważony i niepokojący. Mocny.
Ewa Winnicka, Był sobie chłopczyk
Wydawnictwo Czarne, 2017
Sprawą bezimiennego chłopca znalezionego w Cieszynie przez długi czas żyła cała Polska. Z perspektywy kilku lat jednak widać, jak powierzchownie w tego typu przypadkach reagują zarówno serwisy, jak i opinia publiczna. Z jednej strony podsyca się niezdrowe zainteresowanie, epatuje drastycznymi szczegółami, z drugiej – feruje wyroki, a licytacje typu: „co ja bym z taką matką zrobił” wydają się nie mieć końca. Niezdrowa ekscytacja trwa dopóki, dopóty temat się nie wypali, ewentualnie sprawcy nie zostaną ukarani. Aż do kolejnej „nośnej” sprawy.
Ewa Winnicka, znana z „Polityki” dziennikarka zajmująca się przede wszystkim tematyką społeczną, wraca do wydarzeń z 2010 roku. Jest precyzyjna i dociekliwa, bazuje na faktach, nie daje się ponieść emocjom. Sam reportaż dociera jednak do głębokich pokładów wrażliwości wywołując niepokój i skłaniając do trudnej refleksji. Wydaje się bowiem, że gdyby ktokolwiek zainteresował się losem chłopca, tragedii można było uniknąć.
Pierwsza część reportażu jest cofnięciem się do etapu policyjnych poszukiwań. Była to nietypowa sprawa, śledczy rzadko bowiem mają do czynienia ze śmiercią dziecka, którego nikt nie szuka. Działania operacyjne, techniki śledcze, wypowiedzi zaangażowanych w poszukiwania osób – Winnicka przytacza przebieg śledztwa pokazując jednocześnie, w jaki sposób działa się, kiedy właściwie nie ma żadnego punktu zaczepienia. Czyni to w sposób na tyle zajmujący, że całość staje się osobną opowieścią, niemal kryminałem. Z nieustępliwym bohaterem – śledczym, który nie może odejść na emeryturę dopóki nie rozwiąże zagadki oraz ludźmi, dla których odnalezienie śladu dziecka stało się sprawą honoru. Powoli odkrywają się przed nami kolejne fakty, nowi podejrzani, fałszywe tropy. Jest tytaniczna praca wspierana obsesją na punkcie skatowanego chłopca. I kiedy już zdaje się, że sprawcy unikną kary, pojawia się kolejny donos…
Kolejne dwa rozdziały to opowieść o życiu rodziny Szymona, próba rekonstrukcji kluczowych dla sprawy wydarzeń i dalsze losy po zatrzymaniu sprawców zbrodni, wzajemne oskarżenia, wreszcie wyrok. W tej części ujawnia się zacięcie społeczne Winnickiej, która przedstawia możliwie jak najszersze tło wydarzeń, pogłębia perspektywę konsekwentnie spłaszczaną przez tabloidy i serwisy informacyjne. Jak to możliwe, że dziecko może po prostu wyparować ze swojego otoczenia i mało kogo to obeszło? Jak dalece można ingerować w dysfunkcyjne rodziny? Skąd się bierze znieczulica całej lokalnej społeczności?
Dla mnie jako rodzica szczególnie ważne były jeszcze inne pytania, od których nie można się opędzić podczas lektury reportażu. Jakie mechanizmy wpływają na to, że dziecko w pewnym momencie życia rodziny staje się wyłącznie problemem, istotą pozbawioną podmiotowości? Jak rodzice, którzy plotą warkoczyki swoim dwóm córkom i którzy pewnie, w swoim własnym mniemaniu, są przyzwoitymi opiekunami, mogą dopuścić do śmierci w męczarniach trzeciego dziecka? Gdzie przebiega granica, za którą jest już tylko zło?
„Był sobie chłopczyk” swoim tytułem (zaczerpniętym z resztą z reportażu Edyty Gietki z „Polityki”) koresponduje z konwencją bajki albo przypowieści, jednak w całej swej pogłębionej rekonstrukcji świata nie udzieli odpowiedzi na żadne z powyższych pytań. Nie zostawi nas także z morałem. Zamiast tego, jak każdy dobry reportaż, będzie uwierał jeszcze długo po przeczytaniu.
Dominika Pawlikowska