Dzisiejsza propozycja lektury idzie nieco dalej, niż tradycyjnie polecana o tej porze literatura kryminalna. Dotyczy bowiem realnej zbrodni, która wstrząsnęła opinią publiczną czasów PRL-u, tak zwanej sprawy połanieckiej. Wprawdzie pierwsze wydanie książki Łuki ukazało się w latach 80-tych, jednak Nie oświadczam się jest jednym z tych reportaży, które nie tracą na aktualności. Co więcej, nadal poraża nie tylko sposobem opisu przeprowadzenia zbrodni, ale przede wszystkim próbą zrekonstruowania mechanizmów składających się na późniejszą zmowę milczenia świadków wydarzeń i swoistą infamię, którą została objęta rodzina ofiar.
Sprawa połaniecka, mimo upływu 40 lat, jest nadal żywym wspomnieniem na Sandomierszczyźnie. Jej echa pojawiają się na przykład w jednej z odsłon trylogii Zygmunta Miłoszewskiego albo słynnej Antologii polskiego reportażu XX wieku jako wciąż niezabliźniona rana i jeden z najbardziej fascynujących przypadków w polskiej kryminalistyce.
Wiesław Łuka, Nie oświadczam się
Wydawnictwo Dowody na Istnienie , 2014
W wigilijną noc 1976 roku w wyniku egzekucji giną trzy młode osoby wracające z pasterki: kobieta w ciąży i jej mąż oraz nastoletni brat dziewczyny. Dramatyczny przebieg zdarzeń i dobijanie ofiar śledzi wzrokiem około trzydziestu świadków. Bierność widzów uczestniczących w makabrycznym widowisku przerodzi się potem w zmowę milczenia. W trwającym przez ponad rok procesie przez długi czas świadkowie mataczyli, odwoływali zeznania i zmieniali zdanie. Oskarżeni milczeli, a wszelkie pytania w sądzie zbywali krótkim: „nie oświadczam się”. W sumie przesłuchano 232 osoby, 18 spośród nich zostało aresztowanych za fałszywe zeznania. I dopiero to pozwoliło na przełamanie strachu widzów i uzyskanie wiarygodnych zeznań. Zapadły cztery wyroki śmierci, dwa z ich wykonano. Po dziś dzień rodziny morderców nie uznają winy mężczyzn i przekonują o błędach w śledztwie.
Mikrokosmosem połanieckiej wsi rządził wówczas tak zwany „król Zrębina”, w książce nazywany Lechem Wojdą (nazwiska sprawców masakry zostały minimalnie zmienione). Wraz z trzema mężczyznami z rodziny wykonuje wyrok śmierci na trójce młodych. Za bezpośredni powód wydarzeń podaje się plotki o kradzieży wędlin na weselu późniejszych ofiar, której miała dokonać siostra Wojdy. Największy gospodarz we wsi nie mógł pozwolić sobie na to, żeby ludzie się z niego śmiali. W późniejszym procesie jedną z linii obrony stał się argument, że tak błahy powód nie mógł być przyczyną morderstwa, przeprowadzonego dodatkowo na oczach kilkudziesięciu świadków. Mówiąc w skrócie: sprawa jest tak nieprawdopodobna, że według obrony po prostu niemożliwa. Pomimo błędów i zaniedbań w śledztwie oraz zarzutów o wymuszaniu zeznań przemocą, wina sprawców została jednak bezsprzecznie dowiedziona.
Osią reportażu stają się przewód sądowy, rekonstrukcja wydarzeń, opis narastającej latami niechęci pomiędzy rodzinami, rozmowy ze świadkami i oskarżonymi. Z wielokrotnych wizyt w Zrębinie (autor powracał tam siedemnastokrotnie) wyłania się jednak jeszcze jeden obraz: zadziwiających mechanizmów socjologicznych, którym podlegli mieszkańcy wspomnianej wsi. Wojda intuicyjnie zastosował skuteczną socjotechnikę: obok zastraszenia ludzi powołał się także na dziwaczny rytuał krwi i przysięgi milczenia przed Bogiem oraz na bardziej przyziemną, klasyczną korupcję. Magią i konkretem, jak to ujął Wojciech Tochman. Hermetyczna społeczność pozornie wyparła z pamięci wydarzenia, a nawet wywierała presję na rodziców ofiar, żeby zaniechali dochodzenia prawdy.
Nie oświadczam się oddaje głos uczestnikom zajść, oskarżonym i rodzinom ofiar, cytuje fragmenty protokołów, wypowiedzi osób postronnych. Wielokrotnie przytaczany obraz zbrodni kontrastuje z powtarzanym jak mantra: nie oświadczam się. Sam Łuka usuwa się tu w cień, cyzeluje zdania, docieka, ale nie interpretuje, nie daje komentarza. Całość przez to jest mrocznym opisem zwykłych ludzi, którzy dali przyzwolenie na zło.
Dopiero ostatni tekst zawierający relację z wizyty reportera po 35 latach od wydarzeń to lekko ironiczne spojrzenie na rodziny sprawców, które, jak się wydaje, tak długo powtarzały swoją wersję wydarzeń, aż uwierzyły w niewinność zabójców. Ale po wcześniejszej lekturze reportażu jakoś wcale to nie dziwi.
Dominika Pawlikowska