Elizabeth Hawley miała nie tylko szczęście bycia we właściwym miejscu i właściwym czasie. Ta odważna, samodzielna, nieustępliwa kobieta tworzyła historię himalaizmu, choć sama nie zdobyła nigdy żadnego szczytu.
Jej śmierć w styczniu bieżącego roku zakończyła pewną epokę. Wielka kronikarka himalajskich wejść o „swoich” górach wiedziała niemal wszystko. Znała każdego liczącego się himalaistę, pamiętała wszystkie znaczące przejścia i przez kilkadziesiąt lat swej działalności zbudowała niepowtarzalną bazę dokumentującą działalność człowieka w najwyższych górach świata. Doskonale orientowała się w górskiej topografii, znała detale i specyfikę himalajskich kolosów.
Perfekcyjna znajomość tematu pozwalała jej zdemaskować wszystkich, którzy mijali się z prawdą twierdząc, że zdobyli górę. Była bezwzględna – nie uznawała wejścia nawet wówczas, gdy szczyt „był na wyciągniecie ręki”. Powszechnie znana jest historia Anatolija Bukriejewa, który po rozmowie z Hawley musiał ponownie wybrać się na Sziszpangmę. Ale Elizabeth Hawley weryfikowała też czasy przejścia, rekordy, pomagała wyjaśnić śmierć członków ekspedycji czy po prostu dokumentowała decyzje ekip wspinaczkowych, niezależnie od rezultatu wyprawy. Od jej decyzji, podejmowanej po wnikliwym śledztwie, zależało uznanie wejścia na himalajski szczyt. To o tyle zaskakujące, że sama nie była nawet w bazie pod Everestem. Zamiast wspinaczki wolała względnie komfortowe warunki swojego nepalskiego domu.
Jak to możliwe? Hawley była przede wszystkim doświadczoną dziennikarką: dociekliwą, ciekawską, nieustępliwą. Zazwyczaj spotykała się ze wspinaczami dwukrotnie – przed wyprawą i natychmiast po niej. Pod krzyżowym ogniem pytań kobiety wyglądającej i zachowującej się jak stereotypowa dyrektorka szkoły (taki opis Hawley często pojawia się we wspomnieniach osób, które miały z nią do czynienia), uginali się wszyscy. Pytała dotąd, aż poznała najdrobniejszy szczegół wyprawy. Jeśli miała wątpliwości – konfrontowała fakty z informacjami innych wspinaczy, drążyła temat do momentu, aż uznała, że sprawę można zamknąć. Naturalnie nie była nieomylna, ale szybko stała się wyrocznią dla himalajskich wspinaczy.
Hawley mieszkała w Nepalu od lat 60. ubiegłego wieku. Początkowo była po prostu korespondentką z Nepalu, kraju, któremu pozostała wierna aż do swej śmierci. W 1963 roku relacjonowała wyprawę na Everest (jak wieść niesie, to jej raport o zdobyciu szczytu trafił na ręce Kennedy’ego). A potem, wraz z rozwojem aktywności górskiej w najwyższych górach świata, stała się jej kronikarką i niekwestionowanym autorytetem.
Bernadette McDonald; Elizabeth Hawley. Strażniczka gór
przeł. Andrzej Górka, Wydawnictwo Agora, 2018
Bernadette McDonald po raz kolejny podjęła się spisania ważnej himalajskiej historii. Jej Strażniczka gór stara się uchwycić fenomen Elizabeth Hawley. W końcu dla wielu stanowiła nierozwikłaną zagadkę: była oschła, nie dzieliła się szczegółami życia prywatnego, a przecież brylowała na salonach i przyjaźniła się z ważnymi osobistościami, zarówno polityki i kultury Nepalu, jak i (oczywiście) elitą wspinaczki. Plotka przypisuje jej na przykład liczne romanse, w tym z liderem polskich wypraw zimowych, Andrzejem Zawadą.
A więc z jednej strony Hawley onieśmielała swoim sposobem bycia, z drugiej – rozpalała wyobraźnię. McDonald stara się więc odczarować swoją postać, odtworzyć i szczegółowo udokumentować historię życia Hawley. Słowem – tworzy biografię zgodnie z zasadami sztuki, co więcej – rzeczywiście udaje jej się przywołać nieznane fakty i uzupełnić luki w życiorysie postaci, stworzyć portret niemal kompletny. Zapewne gdyby biografia Hawley została kiedyś zekranizowana, centralną osią zdarzeń stałyby się jej fenomenalne himalajskie śledztwa, a historia bohaterki pojawiałaby się we wspomnieniach i malowniczych wtrętach. Sama książka początkowo sugeruje, że będzie podobnie – zaczyna się bowiem od relacji ze spotkania obu pań, przy okazji którego pojawia się bieżące śledztwo. Potem jednak McDonald wybiera klasyczną biografię i na górskie rewelacje musimy poczekać ze sto stron. I choć decyzja autorki jest zrozumiała, a obok losów bohaterki udaje jej się przy okazji uchwycić przemiany polityczne w Nepalu, to historia nabiera tempa właściwie od momentu pierwszych relacji z wypraw wysokogórskich.
Ze względu na rozmiar książki (całość to i tak niemal 370 stron) McDonald nie była w stanie przytoczyć wszystkich ciekawych przypadków, z jakimi spotykała się Hawley. Dokonuje więc pewnych skrótów, przytacza charakterystyczne śledztwa, cenionych himalaistów (oraz tych, z którymi Hawley miała gorsze relacje), ale i jej działalność jako honorowego konsula Nowej Zelandii. Pokazuje ponadto wielką niezależność, odwagę i śmiałość w wybieraniu własnych ścieżek. Dość mocno kreśli obraz silnej więzi z matką. Próbuje także uchwycić przekonania swej bohaterki, jej upodobania i preferencje. Oddaje jej głos na przykład w kwestii krytyki stylu wspinania kobiecego czy kierunków himalaizmu po zdobyciu najwyższych szczytów. Ale nie ukrywa też faktu, że sposób prowadzenia dokumentacji górskiej przez Hawley był przedmiotem kontrowersji. Zadaje w końcu pytania o doniosłość pracy i spuściznę Elizabeth. Stara się więc uchwycić swoją postać z różnych perspektyw i pokazać ją w trakcie różnych działań.
Dostajemy zatem biografię spójną, rzeczową i interesującą, choć napisaną z wyraźną nutą podziwu dla swojego „obiektu badań”. Może dlatego, że McDonald bardziej niż obiekt stara się widzieć w swych bohaterach ludzi. Podobnie jak w przypadku biografii Kurtyki, McDonald sygnalizuje wzajemną sympatię, uznaje słowo swojego bohatera i jego wersję zdarzeń, nie kwestionuje, raczej podąża za swoim bohaterem. Na przykład romansach Hawley dowiemy się tylko tyle, ile sama nam zechce powiedzieć. McDonald jest niezwykle dyskretna i choć powtarza niektóre plotki, czy przytacza głosy krytyków, nie stara się być na siłę kontrowersyjna albo zaczepna. Czy to źle? Nie. Taką biografię czyta się dobrze: postać nie jest jednoznaczna i kryształowa, ale jednocześnie skupiamy się na tym, co najważniejsze, akceptujemy prawo bohatera do prywatności.
McDonald przybliżyła tę niezwykłą postać, ale jej do końca nie oswoiła. Panna Hawley ochroniła swoje tajemnice. Pozostała fascynującą postacią nieodłącznie związaną ze złotym okresem himalaizmu, tytanem pracy i człowiekiem, który swoim życiorysem mógłby obdzielić kilku innych. Wydawało się, że Hawley od zawsze była w Nepalu i będzie tam trwać nadal. To ważne, że w momencie gdy ta historia dobiegła końca, mamy możliwość przeczytania biografii, która nie powstała naprędce (pierwsze wydanie Keeper of the mountains to 2012 rok), a raczej jako efekt licznych spotkań, wieloletniej pracy i autentycznej fascynacji.
Dominika Pawlikowska