Korea Północna jest jednym z tych państw, o których trudno powiedzieć cokolwiek z całą pewnością. Większość z nas kojarzy wojnę na Półwyspie Koreańskim w latach pięćdziesiątych, posągowych przywódców oraz karykaturalne, pełne emfazy wiadomości z tamtejszej telewizji czytane przez przejętą prezenterkę. A przecież z relacji uciekinierów z tego zamkniętego świata dowiadujemy się także, że to kraj biedny, zacofany i zarządzany przez bezwzględnego dyktatora. Kiedy bierzemy do ręki kolejną książkę osoby, której udało się przeniknąć do Korei Północnej, mamy nadzieję na mięsisty, momentami przytłaczający reportaż. Co dostajemy czytając relację Suki Kim?
Suki Kim: Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit
Znak Litera Nova, Kraków 2015
Założenie książki jest skądinąd znane: próbę opisu reżimu podejmuje osoba, która z racji pochodzenia zna uwarunkowania kulturowe kraju, a jednocześnie została ukształtowana przez Zachód. Podobny zabieg ma miejsce na przykład w Jądrze dziwności – relacji z Putinowskiej Rosji. Suki Kim jest Koreanką urodzoną na południu. Jej rodzina wyemigrowała do Nowego Jorku w obawie przed sankcjami ze strony państwa za bankructwo firm prowadzonych przez ojca pisarki. Od 13 roku życia wychowywała się w Stanach Zjednoczonych, podróżowała po świecie, nie zapominając jednak o swoich korzeniach. Z nie do końca, nawet dla siebie, jasnych przyczyn decyduje się pod przykrywką misjonarki udać do Korei Północnej, w której została wykładowcą języka angielskiego na Uniwersytecie Naukowym-Technicznym (PUST) w Pjongjangu: Trzydziestu misjonarzy udających nauczycieli, dwustu siedemdziesięciu północnokoreańskich studentów i ja – jedyna pisarka udająca misjonarkę udającą nauczycielkę (wszystkie cytaty pochodzą z książki). Będzie tam uczyć przez dwa semestry.
Książka Pozdrowienia z Korei jest swoistym pamiętnikiem połączonym z próbą reportażu. Kim nie przeniknie do zakazanych miejsc, nie zdradzi tajemnic reżimu, nie przytoczy kłopotliwych wyznań nikogo, kto zwierzy jej się w chwili słabości. Autorka szczegółowo opisuje swoją codzienność i każe dociekliwemu czytelnikowi samodzielnie wyciągać wnioski. Skąd wynika powściągliwość relacji? Odpowiedź nasuwa się sama: Kim czuje się odpowiedzialna za swoich studentów i ludzi, z którymi przebywa. Wie, że za jej nadmierne gadulstwo, za dopowiadanie tego, co niedopowiedziane mogą zapłacić ludzie, którzy zostali w tym przedziwnym świecie. Jest więc i w środku, i obok.
Informatyka bez Internetu i naiwni kłamcy
Druga część tytułu: Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit nakazuje sądzić, że PUST jest enklawą, miejscem ekskluzywnym, w którym wykuwa się elitę intelektualną kraju. Uczelnia założona przez misjonarzy w Pjongjangu jest w założeniu czymś, co przypomina politechnikę. Obraz, który wyłania się z kart książki, nijak nie przystaje do pierwszych założeń poczynionych przez czytelnika. Brakuje podstawowych udogodnień, nie ma lekarstw, a nawet prądu, jedzenie jest obrzydliwe. Studenci Kim to de facto infantylne dzieciaki, które nie mają wyobrażenia o świecie zewnętrznym, ale i o zdrowych relacjach damsko-męskich (uczą się wyłącznie chłopcy), nie mają pojęcia o Internecie (na uczelni technicznej), geografii, polityce… można długo wymieniać. Nie mają dostępu do żadnych środków masowego przekazu, godzinami wysłuchują za to przemówień swego wodza albo historii o jego (często absurdalnych) bohaterskich wyczynach. Silnym tabu jest dla nich to, co związane z wolnością wyboru, swobodnym przemieszczaniem się czy zachodnimi zwyczajami, a jednocześnie są ich ciekawi ciekawością dzieci. Nie mogą niczego kwestionować, zadawać zbędnych pytań, a nawet smucić się, bo oznaczałoby to niezadowolenie z życia w najwspanialszym kraju na świecie. Grzeczni, zawstydzeni, bezradni w relacjach z kobietami, momentami rozczulający. Suki Kim jest niewiele starsza, ale ciągle nazywa ich dziećmi. Z jednej strony chce im pokazać świat zachodni, z drugiej wie, że byłoby to groźne w skutkach i dla niej i dla nich. Uczelnia jest bowiem silnie zindoktrynowana i opresyjna: wszyscy podlegają permanentnej inwigilacji (W Pjongjangu żyje się jak w akwarium) i systemowi donosów. Nie wolno okazywać uczuć, za dużo mówić, ciągle trzeba się za to pilnować i ze śmiertelnie poważną miną powtarzać utarte frazesy. Kim podsumowuje to tak:
Ci sympatyczni chłopcy mają jednak i drugą twarz – kłamią bez zmrużenia okiem, donoszą na siebie nawzajem i są szowinistami. W ustach studentów o mentalności dzieci słowa: moglibyśmy zająć Koreę Południową, podbić ją, i w jednej chwili zabić wszystkich jej mieszkańców! brzmią szczególnie złowieszczo. Chłopcy są już częścią machiny państwowej: bezwzględnie posłuszni, karni i uformowani zgodnie z życzeniem Wielkiego Wodza.– W takich chwilach jak ta miałam nieodparte wrażenie, że moi ukochani studenci są obłąkani. Albo czuli się tak przerażeni, że czuli się zmuszeni kłamać i chwalić się wielkością swojego Przywódcy, albo szczerze wierzyli we wszystko, co mówili. Nie mogłam się zdecydować, co byłoby gorsze.
Na nieznanym lądzie
Suki Kim stara się przybliżyć swoim czytelnikom to, co widziała w Korei Północnej. Aby jednak odbiorca miał szansę choć przez chwilę spojrzeć na świat jej oczyma, musi mieć dostęp do tamtejszego języka – mowy gestów, przelotnych spojrzeń, znaczenia krótkotrwałych grymasów. Autorka stara się pieczołowicie je odtworzyć i przetłumaczyć na język literatury. Ponieważ ma wyraźny sentyment do tych młodych ludzi, co podkreśla często używając słów „kocham” albo „ukochani”, całość wypada nieco…melodramatycznie. Niestety do książki z czasem wkrada się też przewidywalność – z dużą dozą prawdopodobieństwa jesteśmy w stanie przewidzieć, co wydarzy się w drugim semestrze i jaki będzie ton wypowiedzi pisarki. Nieco rażą też wstawki, typu: poprosiłam ich o napisanie eseju, a oni nie są przyzwyczajeni do podważania czegokolwiek, więc może dam im impuls do zakwestionowania sytuacji w państwie. Dobry reporter nie może pozwolić sobie na aż tak dużą dozę naiwności. Chyba, że autorka w trakcie kilkunastoletniego pobytu w Stanach zdążyła przejąć kompleks amerykańskiego niesienia demokracji.Nie popadajmy jednak w nadmierny krytycyzm – książka jest nieźle napisana i niesie ze sobą całkiem solidną wartość poznawczą. Niezorientowani poznają fakty dotyczące obydwu Korei – wojny, historii podziału, różnic kulturowych, ciekawostek przybliżających mentalność i sytuację ekonomiczną i gospodarczą krajów. Próba opisania rzeczywistości, niepojętej nawet dla Koreanki, zawsze będzie obarczona mniejszą bądź większą skazą. Suki Kim postawiła na powściągliwy opis oraz emocjonalną interpretację i konsekwentnie trzymała się przyjętej konwencji, co czyni jej książkę wydawnictwem dla szerokiej publiczności.
Dominika Pawlikowska